Święty

Tylko dla dorosłych, chociaż jak dziecko przeczyta, to też mu nic się nie wydarzy. Najwyżej trochę mu się wiara zachwieje, niczym pokojowy malarz na kulawej drabinie. Z okazji takiej, że ostatnimi czasy sprzątam trochę w swoim życiu to i za te sprawę się wziąłem. Na myśli mam wierzenie w świętych. O Mikołaja się rozchodzi w szczególe. Wyznając różne prawdy życiowe, na ten przykład: nie przekręcisz przekręta – sprawa zamknięta albo jak zobaczę to uwierzę; w plecak zabrałem ciepłe skarpetki, co dostałem po upojnej nocy od jednej facetki i kurkę napakowaną pierzem jak kaczy kuper w celu wyjechania w kierunku Lampionii. To taka dalsza Finlandia. Wyższa. Na północ samą musiałem się dostać. Pod koła biegunowe. Ponomnież tam widywany jest ten, w którego połowa wierzy, a druga połowa zupełnie. Adres takiego pomieszkiwania ogólnie dostępny jest w internecie, nawet dla szerszej gawiedzi. Coś tam, coś tam Lamponia. Znaczy miałem dokładnie przepisane na kartkę, tylko ten fiński to trudny jest do zapamiętania, jak co najmniej wzór na obchodzenie trapeza. Kolegów do takich misji, na których mogę liczyć, mam obu. Dwóch. Wysokiego i malutkiego. Jeden spokojny, a drugi narwaniec. Sam tak daleko to nie pojechałbym. Nie chodzi o cykorie tyko o nudę przecież. No i jak człowiek długo nie ma z kim się pokłócić albo na kogo obrazić, to szalenie samotny się robi. Wypożyczyliśmy kawalerkę na kołach. Kamperkę taką. Że jak jeden prowadzi to drugi mu opowiada niestworzone dyrdymały, żeby go senności pozbawić, bo w długim podróżowaniu to mało bezpieczna jest. Trzeci w tym czasie kimi. I potem roszada. I znowu. I dalej. Aż się dojedzie. Prawie tyle samo co pierwsza część podróży, zajęło narwanemu zapakowanie rzeczy osobistych do auta. Nikt nawet nie wymyślił wzoru na to, że można małym autem wjechać prawie w te duże, ale jak wyjmiesz mandżurek z małego, to poźniej do dużego nie wtrynisz. Nie ma szans.

Przystanek pierwszy mieliśmy w Rydze. To jest w tej. No… no tam po drodze. W prawo i w górę od Litwy, jak masz przed sobą atlas. Drugi przystanek – krótki spacer nad morzem przed samą granicą z Estonią. Chcieliśmy dłużej, ale był taki wichor, że resztę włosów by mnie wywiało. W Tallinnie prom. Fajny, ale buja jak mój synek, kiedy się go pyta, co ma zadane. Ludzie brzydkie i upojone dynksem po same burtę. Helsinki? Mocno na minusie, ale przede wszystkim z miejscami do zaparkowania meblowozu. Nasz cygański taborek zaparkowaliśmy w porcie. Po zasłużonym wspólnym chrapaniu – od rana kawa od Konrada, szpacer i fru. W drogę! Kierunek północ oraz kto jest kto rozwiązanie zagadki. Do Laponii, a dokładnie do wioski świętego, dojechaliśmy o 4 rano. Długi spał a my z Norkiem od razu poszliśmy się przywitać z Mikołajem. No bo wiadomo… podobno Elfy pracują całą dobę, bo tyle dzieci pisze listy. Albo maile teraz. Smsy ? A może i snapcztem zamawiają. Nie wiem. No i tu kończy się bajka. Magia. Prysnął czar jak cham pod kioskiem. Może i nie było czarno, bo te cwane lampeczki nawłączały, żeby wabić naiwnych. Było jednak wszystko zamknięte. Nikt na poczcie nie segregował listów. Nikt nie pakował prezentów. Nikt nie sprawdzał zachowania bachorków rok wstecz, żeby mieć pewność, czy smartfonik nie trafi do rudego klasowego sadysty, czy chudego nicponia, który w każdej wolnej chwili dusi w piwnicach koty. Jeszcze na emocjach nam zagrali, zostawiając na mocno zaciemnionym placyku mnóstwo pięknych doniczek wypełnionych wrzosem. Wiadomo. Wśród nas Polaków tradycją jest, że wyjazd, niczym sąsiedzki darowany bimberek, powinien się zwrócić. No, ale weź tu dźwignij coś z Mikołajowej wioski… Rozumiem po drodze – kawę i lekko kwaskawe dwa ciastka z jagodami w stołówce muzeum w Lahti. Ale nie tutaj.

Po wykonaniu dokumentacji, zmęczeni podróżą oraz sobą, poszliśmy spać. Rano było już tylko gorzej. Okazało się, że ten Mikołaj, to mieszka, ale na placu budowy. Tylu koparek to nie widziałem, odkąd na Wałbrzyskiej metro robili. Wszystkie atrakcje, czy inne suweniry drogie mocno i to w twardej walucie. Większość napisów w języku kraju, co produkował te wszystkie sztuczne brody, wypychane reniferki czy magnesy z jodłą. Gwiazda Dawida na chińskie baterie czy śnieg sztuczny, powodował u mnie coraz większy smutek. Jedyna atrakcja ogólnodostępna bez oddawania za nią sałaty, to wbita w ziemię dykta z otworem na wpakowanie japonii. Na dykcie z jednej strony widniał przejechany olejną farbą strój elfa z Mikołajem, który głaskał renifera. Skoro za dara, to wiadomo. Kolejka. 14962987_10154071010823295_292694912_nAle ho ho ho ! Nie tylko, że za dara. Kocioł się zrobił, bo pewien Białoruski turysta z aparycją na minusie wpakował pokaźny, jak bęben z pralki łeb w te dziurę i utknął. Akcja ratunkowa trwała dłuższą chwilę. Na zmianę płakały dzieci ofiary i wycieczka z Ułan Bator. Tylko oni ze śmiechu. Wszystko w rytmie fińskiej kolędy, świątecznych dzwonków i trzaskającego pod nogami szronu. Po godzinnym spacerze spotkałem Przemka, który zaprosił mnie na spotkanie bezpośrednio ze świętym. Ucieszyłem się okropnie, no bo wiadomo. Dojechać tyle i nie zobaczyć człowieka to trochę szkoda. Niby mam już zdjęcie z Mikołajem. Ale Piotrowskim. Z Mokotowa. Tu znowu kolejka i wszędzie informacje, że monopol na zdjęcia ma tylko elf, co wpuszcza, a jak się nie posłuchasz, to zamiast prezentu pod choinkę dostaniesz awizo z ZUSu. Samo spotkanie trwało chwilę. Mikołaj musiał siedzieć kiedyś w poprawczaku, bo tak jak tam, pierwsze pytanie zadał, skąd jesteśmy. Do wspólnego zdjęcia usiadłem koło niego, a on mnie objął. Mimo wszystko ja trochę obrzydliwy na męsko – męskie dotykanki jestem. Po za tym odrobinę gniotło od niego starą babą. Ciach ciach i zanim kolega uzyskał odpowiedz na pytanie – co z tym śniegiem? – przebrany za elfa gamoń wypychał nas, wołając następnych. Czarę smutku wylał na buty mnie widok zapakowanych dostawczych fordów z przyczepami zamiast sani do wożenia podarków. Bajazolu dołożył Przemek, mówiąc iż 40 euro za zdjęcie, to trochę za dużo. 14961457_10154071010738295_452334446_nNo, żesz ty kurwa oszukańcu z doczepioną brodą – sobie pomyślałem – za tyle, to mogłem na wyjazdowy mecz z Bytomskimi Szombierkami o puchar Wojewody pojechać! Całą drogę wracaliśmy bez słowa. No bo niby ten Mikołaj jest, ale żeby w niego aż tak wierzyć? Ja wolę w rodzinę i kumpli. Szkoda że nawet tam w północnej dupie świata wszystko tyle kosztuje. Gorzej od nas czuł się tylko pewnie ten Białorusin. Nam było po prostu przykro. Najbardziej żałowaliśmy tych wrzosów.

Autor: Wojtek Friedmann

Instagram @wojtek_friedmann

9 myśli na temat “Święty”

  1. święty mikołaj istnieje-nie istnieje-istnieje nie istnieje-istnieje- nie istnieje-istnieje- nie istnieje-istnieje- nie istnieje i oby tak było po wsze czasy

    Polubienie

Dodaj komentarz